1. Chodzi o zdrowie dziecka czy tylko o pieniądze? Tak postawione pytanie może brzmieć źle, ale Twoja wypowiedź wskazuje na to, że gdyby dziecko dorabiało sobie w weekendy/wakacje i potem za te pieniądze paliło papierosy poza domem to nie miałabyś nic przeciwko. A może chodzi o ego? Czyli kiedy już dziecko dorośnie i pójdzie na swoje to nie będzie Ci robiło różnicy czy będzie palić czy nie. Wydaje mi się, że to zależy od tego jakim rodzicem chce się być. Można powiedzieć "dopóki mieszkasz w moim domu nie palisz i koniec" i mieć pozornie czyste sumienie. Oczywiście rodzic ma do tego prawo, ale...
Teraz proszę o realizm.
Ile dzieci w wieku 14-17 będzie chodziło do pracy w weekendy i w wakacje? Spora grupa, ja chodziłam. ALE... nie ma najmniejszych szans, żeby dziecko doskładało z tego wszystkiego dość pieniędzy na papierosy. Za droga impreza. Mój mąż przepala blisko 700 zł/miesiecznie. Wszyscy mamy świadomość kosztu jednej paczki papierosów. Nawet z najlepszymi chęciami nie jestem w stanie wyobrazić sobie małolata, który pieczołowicie składa każdą złotówkę i nie kupuje zabawek elektronicznych, żeby mieć na papierosy.
Jak moja córka dorośnie i pójdzie na swoje to nie będzie mi to robiło żadnej różnicy czy pali. Będę namawiać na wapowanie, albo na całkowite rzucenie, ale nie mam najmniejszego zamiaru wtrącać się w jej wybory życiowe. Nie mam w sobie dość samouwielbienia, żeby sądzić, że mogłabym dorosłej córce czegokolwiek zabronić.
Wyraźnie zabraniając i kontrolując finansowo, mam dość dużo do powiedzenia w kwestii palenia. Dziecko samo nie zdobędzie pieniędzy ani nie zarobi dość dużo (patrz wyżej). Mam ten plus, że mieszkamy na wsi i straż sąsiedzka czuwa-bardzo szybko się dowiem o pierwszym piwie i papierosie za winklem.
2. Palenie to nałóg i wszyscy na tym forum dobrze o tym wiemy. Kiedy byłem w liceum i zaczynałem palić analogi to odkładałem złotówkę czy dwie z "kieszonkowego" i składałem się z kimś na paczkę (oczywiście było łatwiej niż dzisiaj, bo paczka kosztowała 5 zł a nie 13 zł). Później pracowałem w wakacje więc miałem już jakieś własne pieniądze. A jak nie miałem to ktoś mnie częstował. Oczywiście, że rodzice zabraniali mi palić, ale nie mieli szans zauważyć tej ubywającej codziennie dwuzłotówki. Jeśli dziecko będzie chciało palić to będzie palić i "blokada finansowa" nic nie zmieni. Ale...
Nałóg a nałóg. Jak wyżej - nie wierzę w gówniarza, który przepracowuje całe wakacje i trzyma pieniądze skitrane, żeby mieć później na papierosy. A nawet jeśli to na ile te zarobione środki starczą? Nawet zabierając dwa złote dziennie - dzieciak będzie miał na paczkę papierosów raz na tydzień. Jedna paczka na tydzień-to nie jest nałóg. To tak jakby nazwać mnie alkoholiczką, bo raz w tygodniu wypiję piwo, albo będę sączyć jedno piwo przez tydzień. Z takim nałogiem bardzo łatwo zerwać i nie potrzeba do niego dorabiać ideologii o plasterkach, tabletkach itp.
4. Może lepiej opowiedzieć dziecku własną historię i pokazać o co w tym wszystkim chodzi. "Za jakiś czas będziesz chciał rzucić, ale będzie już za późno żeby z dnia na dzień przestać palić. Będziesz wydawać na to dużo pieniędzy, za które mógłbyś kupić to i to. Jeśli chcesz dalej palić to pal, nie będę tego sponsorował ale nie będę też z tym aktywnie walczył, bo wiem, że to bez sensu. Kiedy będziesz chciał rzucić to przyjdź do mnie, pomogę Ci". I jak tak cofam się do siebie w liceum to gdyby moi rodzice powiedzieli mi wtedy coś takiego to zrobiłbym właśnie to: poprosił ich o pomoc, bo jako 16 czy 17 latek nie potrafiłem poradzić sobie z nałogiem, a zanim w niego wpadłem nie wiedziałem, że będzie tak ciężko. Do tego czułbym się lepiej będąc szczerym wobec rodziców i nie traktując ich jak strażników, którzy pilnują czy aby nie zapaliłem papierosa, a jak kogoś kto chce mi pomóc.
Sądzę, że wiara w to, że dzieciak NIE WIE o tym, że papierosy to straszny nałóg i tak ciężko rzucić to... naiwność. Na każdym kroku trąbi się o szkodliwości, o tym, że rzucić ciężko i się wraca, o tym, że wciąga coraz mocniej. Sam termin NAŁÓG też jednak sugeruje coś, czego ciężko się pozbyć... Więc nie wierzę w to, że dzieciaki o tym nie wiedzą.
WIEDZĄ! Wiedzą o wszystkim. Nie żyją w odrealnionym świecie jednorożców. Ale mają to GDZIEŚ. Tak samo jak gadanie o pomocy. Jest to tylko i wyłącznie zielone światło, przyzwolenie.
To, że będę mówić o szkodliwości alkoholu czy tytoniu nie sprawi, że dziecko się przestraszy. Niestety ale każdy dzieciak przechodzi przez etap w którym ważniejsi są koledzy, a zawsze się znajdzie jakiś imbecyl szpanujący pozorną dorosłością z petem w gębie. I to on będzie cool, bo taki dojrzały i tak zarąbiście śmierdzi dymem a nie rodzice, którzy jak nudny profesor powtarzają o tym, że palenie zabija.
Za moich czasów młodości wapowania nie było. Albo bylo, ale raczkowało gdzieś. A jakoś nikt nie dawał dziecku alternatyw np "mniej szkodliwej marihuany" tylko stawiał sprawę jasno i klarownie "Nie i już", co skutkowało bądź co bądź rzuceniem. Bez zbędnej ideologii i pola do dyskusji.