- 06 paź 2011, 18:32
#344528
Pierwszy mój liquid z tej firmy, rzecz jasna, nabyty w DPV9. Cały czas szukam Virginii tańszej od mojej ukochanej Q1, którą palę od święta i o której snię po nocach. Do tej pory znałem jedynie hangsenowskie smaki z zestawów do mieszania. Virginii akurat nie miałem, no ale mam teraz 26.mg buteleczkę fabrycznego gotowca z napisikiem Virginia...
Nie jest to równoznacznik Q1, ale z całą pewnością jest to druga co do smaku płynna Va w mojej karierze. Va, to skrót oznaczający w świecie fajczarzy właśnie odmiany wirginia. Czyli intensywnie tytoniowe, ale szlachetne, słodkawe, lecz bez przesady... Koniecznie z naturalnymi, pochodzącymi z tytoniu owocowymi, lekko kwaskowymi akcentami - daleko w tle. Ale bez tych kwasków nie da się w ogóle mówić o virginii. To tylko akcent, żaden kwas, żaden syf - ot, ozdobnik, którego roli nie da się przecenić.
Terminu "słodkość" nie ma się co bać. To nie sacharoza, nie syrop klonowy, nie melasa z buraków czy sok z trzciny cukrowej... To słodycz tytoniowa - kiedy liście dojrzewają, na ich powierzchni osadza się tzw. smółka, gęsty, lepki sok z głębi rośliny i z głębi żyznych gleb na południowym-wschodzie Stanów. Smak słodko-gorzki wydany przez Matkę Naturę. Ze sporą porcją nikotyny. Boski ideał, dzieło nie do podrobienia w laboratoriach. Taka jest prawdziwa wirginia...
W liquidach, wiadomo, jednak chemia, estry, jakieś ślady olejków eterycznych i glikol z gliceryną. Ergo: laboratorium. Ale kompozytorzy smaków mieli punkt odniesienia do prawdziwego tytoniu. Może palili wirginie (jest ponad 500 mieszanek "czysto" wirginiowych) w fajce, może lubią papierosy typu "natural", np. marki Pueblo, czy skręty z liści suszonych po okapem wiejskiej chaty... Virginia Hangsena to znakomita podróbka dobrego, naturalnego, umiarkowanego, konserwatywnego tytoniu tej odmiany. Przynajmniej dla mnie.
We mnie pełen zachwyt. I liquid od dziś codzienny. Pycha. Pycha z kopem, mocą, przyjemnością. Choć z góry mówię, mam zafałszowane dane, bo nie tylko epalę "dwudziestkęszótkę", ale na HV (indu z dwiema bateriami 3,2V), w liquinatorze i na kartomizerze 306.
Jedno jednak wiem, moim zdaniem, zestawiacze z Hansena mają punkt odniesienia do tytoniowych smaków - zapewne dotknięci są "grzechem opalstwa analogowego", lub przynajmniej byli chorzy na tytonizm...
Nie jest to równoznacznik Q1, ale z całą pewnością jest to druga co do smaku płynna Va w mojej karierze. Va, to skrót oznaczający w świecie fajczarzy właśnie odmiany wirginia. Czyli intensywnie tytoniowe, ale szlachetne, słodkawe, lecz bez przesady... Koniecznie z naturalnymi, pochodzącymi z tytoniu owocowymi, lekko kwaskowymi akcentami - daleko w tle. Ale bez tych kwasków nie da się w ogóle mówić o virginii. To tylko akcent, żaden kwas, żaden syf - ot, ozdobnik, którego roli nie da się przecenić.
Terminu "słodkość" nie ma się co bać. To nie sacharoza, nie syrop klonowy, nie melasa z buraków czy sok z trzciny cukrowej... To słodycz tytoniowa - kiedy liście dojrzewają, na ich powierzchni osadza się tzw. smółka, gęsty, lepki sok z głębi rośliny i z głębi żyznych gleb na południowym-wschodzie Stanów. Smak słodko-gorzki wydany przez Matkę Naturę. Ze sporą porcją nikotyny. Boski ideał, dzieło nie do podrobienia w laboratoriach. Taka jest prawdziwa wirginia...
W liquidach, wiadomo, jednak chemia, estry, jakieś ślady olejków eterycznych i glikol z gliceryną. Ergo: laboratorium. Ale kompozytorzy smaków mieli punkt odniesienia do prawdziwego tytoniu. Może palili wirginie (jest ponad 500 mieszanek "czysto" wirginiowych) w fajce, może lubią papierosy typu "natural", np. marki Pueblo, czy skręty z liści suszonych po okapem wiejskiej chaty... Virginia Hangsena to znakomita podróbka dobrego, naturalnego, umiarkowanego, konserwatywnego tytoniu tej odmiany. Przynajmniej dla mnie.
We mnie pełen zachwyt. I liquid od dziś codzienny. Pycha. Pycha z kopem, mocą, przyjemnością. Choć z góry mówię, mam zafałszowane dane, bo nie tylko epalę "dwudziestkęszótkę", ale na HV (indu z dwiema bateriami 3,2V), w liquinatorze i na kartomizerze 306.
Jedno jednak wiem, moim zdaniem, zestawiacze z Hansena mają punkt odniesienia do tytoniowych smaków - zapewne dotknięci są "grzechem opalstwa analogowego", lub przynajmniej byli chorzy na tytonizm...