jch-root pisze:Lepiej byłoby wezwać kolegę "Marek Li"
Dwa lata temu, na początku sierpnia, kiedy ludzie wierzyli w globalne ocieplenie, bo upał był niemiłosierny, byłem zmuszony jechać pociągiem. Wsiadam sobie spokojnie, wagon z przedziałami prawie pusty, ale... w każdym przedziale po jednym lub dwojgu pasażerów. Wsiadłem więc do pierwszego lepszego. Określenie "lepszego" jednak nie do końca pasowało do niego, o czym dowiedziałem się już po chwili. W przedziale siedział sobie "laptopik" gadający przez komórkę (atrybut nieodłączny, włączony laptopik oczywiście na kolankach). Jako żę było niemiłosiernie duszno, uchyliłem okno. Laptopik bez słowa, nie przerywając rozmowy, wstał i je zamknął. Siedział pod oknem, więc usiadłem sobie przy samych drzwiach i je otworzyłem. Laptopik wstał i je zamknął. Oczywiście otworzyłem je znowu. Laptopik do rozmówcy wycedził, że go słabo słyszy, bo dosiadł się jakiś niekulturalny pasażer i otworzył drzwi. Powiedziałem laptopikowi, żę nie mam zamiaru udusić się w przedziale, tylko dlatego, żę on chce sobie pogadać w podróży. Mówiąc to wyciągnąłem swoje EVOlution, w nadziei, żę zajmą się czymś przyjemnym, a laptopik wróci do gadki przez telefon. Laptopik natychmiast rzucił, już robiąc się czerwony: proszę tu nie palić, tego też. "Tego też" oznaczało najwyraźniej elektronika. Zszedłem na niższy tembr głosu, i wolno spytałem: czemu? Bo jestem uczulony na to zaskwierczał laptopik. Więc jeszcze bardziej flegmatycznie zapytałem: na to, czyli na co? No, na to - rozwiał całkowicie i wyczerpująco moje obiekcje.
Zacząłem spokojnie wapować. Laptopik coś mamrotał - w końcu powiedziałem mu: proszę pana, za nami, dwa przedziały dalej jedzie konduktor, mógłby mu pan zawracać głowę, a nie mnie?
Laptopik zamknął się na chwilę. Zaczął intensywnie trawić przekazaną wiadomość. Po kilku minutach, z laptopem rozłożonm w jednej ręce i komórką w drugiej poczłapał do konduktora.
Konduktor przyszedł i zapytał, czy mógłbym, jak sie wyraził, używać tego gdzie indziej. Z niewinną miną powiedziałem, żę dziękuję za troskę, ale jest mi tutaj bardzo wygodnie. Konduktor zaczął się śmiać. Właściwie trzeba przyznać, że szybko się opanował. Laptopik natychmiast zaczął mówić o tym, że go od tego boli głowa i jest na to uczulony. Konduktor rzekł do mnie: czy w takim razie, przez szacunek i mając innego pasażera na względzie mógłbym gdzie indziej tego używać. Znowu musiałem zniżyć tembr głosu. Powiedziałem wolniutko: widzi pan, jestem wyjątkowo wrażliwy na tanie, podłej jakości wody kolońskie, ale właśnie mając szacunek i wzgląd na drugiego pasażera nic nie mówiłem temu panu obok. Konduktor złapał szybko powietrze i zakaszlał. Nie mógł opanować śmiechu, jajcarz jakiś.
Ostatecznie stanęło na tym, że laptopik uparł się po naradach z konduktorem, by wezwać policję. Cóż, jak mus, to mus. Obaj wysiadaliśmy na centralnym więc tam zostali wezwani policjanci. Gdy sie zbliżali do nas, już na peronie, śmiejąc się powiedziałem do pierwszego z nich: niektórzy nie przyjmują do wiadomości, że w pociągu można używać elektroniczne papierosy. Wkurzony policjant rzucił przez zęby do mnie; to przyjmij pan do wiadomości, że można. Odparłem, że ja to wiem, ale ten pan niekoniecznie - i pokazałem laptopika (już był wiśniowy - ten upał widać był naprawdę nie do zniesienia - gdyby uchylił to okno, to by się poczuł lepiej). Policjant załapawaszy, że to przez laptopika trudził sie do wapujacego przestępcy, nieźle wkurzony powiedział: panie, do takiej dupereli nas wezwałeś? Następnym razem zapłacisz pan karę.
Laptopik nie odpuszczał. Policjant z politowaniem spojrzał na niego, popukał się wymownie w czoło i odwrócił się kierując kroki do schodów. Wtedy, już na pożegnanie, powiedziałem do laptopika: widzisz pan, inne ludzie też już mają pana dosyć. Laptopik, widać było, że mu żyłka trzaska - krzyknął tylko: spotkamy się w sądzie, a za policjantem - napiszę skargę, skargę napiszę... ale coraz mniej go było słychać jak wjeżdżałem ruchomymi schodami na górę.