Analogi paliłem ponad 20 lat, średnio paczkę dziennie. Pod koniec "przygody" z tytoniem, bywało, że i dwie paczki "brakły"... Wpływ na to miała nudna praca, często w nocy i bardzo stresująca atmosfera.
Palenie próbowałem rzucać wielokrotnie, zawsze poległem.
Każda próba zerwania z papierosami była inna, różne były efekty odstawienia, czasem mniejsze lub większe, niemniej zawsze było źle lub bardzo źle. Wytrzymywałem od kilku godzin, poprzez kilka dni, tygodni, raz, rekordowo - pół roku.
Przerobiłem chyba większość dostępnych metod - od "silnej woli" poprzez różne "wspomagacze" (NTZ, Tabex), rożne czary mary (akupunktura, odczulanie, hipnoza) i zawsze wracałem.
Z takich typowych objawów zrywania z nałogiem: wielodniowa biegunka, głód i ciągłe podjadanie, jakieś "skręty kiszek", rozdrażnienie, nadwrażliwość (bolała mnie skóra, miałem wrażenie że bolą mnie włosy i paznokcie), ciągłe, natrętne myślenie o papierosie, niemożność zaśnięcia...
Przy jednej z prób zerwania z nałogiem, po jakichś 2-3 tygodniach niepalenia zacząłem tracić przytomność. Coś mnie zdenerwowało i bach... film zerwany.
Przerobiłem wszystkie badania jakie chyba tylko się dało - wszystko OK. Aż trafiłem na taką starszą babcię - Dr. neurologii, z którą zgadałem się, że rzucam palenie. Poradziła mi zacząć ponownie popalać i obserwować reakcję. Utraty przytomności minęły jak ręką odjął, a ja znów paliłem.
Innym razem, gdy wspomagałem się plastrami, dostałem od nich uczulenia, najpierw pieczenie i czerwone "prostokąty", później pęcherze. Odstawiłem, przeszedłem na gumy i tabletki...
Tabletki i gumy nikotynowe powodowały u mnie odruchy wymiotne, a i tak nie zastępowały papierosa i wciąż chciało mi się palić. Nie wytrzymałem, nie dałem rady...
Na Tabexie dałem radę "zakończyć kurację" mimo skutków ubocznych (wymioty, ataki "delirki"), by po tygodniu po zakończeniu kuracji powróciły wizje papierosa, głód nikotynowy, wszelkie typowe objawy odstawienia... Pękłem ponownie...
Jakieś "czary mary" - brak jakichkolwiek efektów. Wytrzymywałem kilka/kilkanaście dni "na silnej woli", objawy odstawienia wcale mniejsze nie były... Bezsensownie wydane pieniądze...
Najdłuższy okres przez który nie paliłem wyniósł prawie pół roku. Bez wspomagaczy.
Jakoś tak w święta wieczorem skończyły mi się fajki. Nie chciało mi się lecieć na stację benzynową, postanowiłem "przeżyć" do rana (w razie czego w domu wszyscy palą, będzie od kogo ukraść

) Na drugi dzień rano, wziąłem psa na spacer i do kiosku. Zamknięte. Nosz qfa! Nie idę na stację, za daleko, dam radę... Drugi dzień, kiosk znów zamknięty... Półtora dnia przetrwałem - dam radę. W kiosku była przerwa świąteczno-noworoczna, ja się zaparłem, że fajki mną rządzić nie będą, nigdzie dalej po fajki chodzić nie będę i zły na kioskarza, w miarę bezboleśnie dotrwałem do nowego roku. Gdy po nowym roku kiosk znów "się otworzył", ja obrażony byłem na kioskarza, a poza tym tydzień bez fajka - szkoda tracić. I tak jakoś wyszło, że pół roku wytrzymałem. Wtedy było mi bardzo łatwo, nie miałem niemal żadnych objawów odstawienia, jedynie ciągła myśl o papierosie. Ale przecież ona MUSI KIEDYŚ MINĄĆ!
Oszukiwałem "głoda" stając w dymie, gdy ktoś palił, wąchałem pety w popielniczce... Ale one ślicznie pachniały
Po pół roku byłem już tak zmęczony wąchaniem dymu, petów i ciągłym głodem, że przy nadarzającej się, nerwowej sytuacji pekłem i znów od nowa... Z perspektywy czasu myślę, że nawet wyczekiwałem chwili i w miarę dogodnej wymówki, by móc się przed sobą usprawiedliwić.
Niemal 5 lat temu kolega z pracy pokazał mi e-p. Spróbowałem, kupiłem...
W założeniu nawet nie miałem chęci rozstawania się z analogami, a jedynie ograniczenie ich zużycia, bo trochę za mało mi z wypłaty zostawało.
Kupiłem na all... g*no co to mu się nazwa na "H" zaczynała, ale zaobserwowałem, że coś to daje. Po półtora dnia "wyjarałem" dwutygodniowy

zapas kartridży, w necie poszukałem sklepu, kupiłem buteleczkę liqudu, a miły pan z punktu zapisał mi adres "trawnika". Poczytałem i po tygodniu kupiłem u ogrodnika eGo i wtedy już z górki. Było co prawda trochę kombinacji z watami filtracyjnymi, "niebieską gąbką", upapranymi liquidem palcami, ale w porównaniu ze wszystkim innym, to była przyjemność. Prawdopodobnie pomogło mi też, ze jestem trochę gadżeciarzem, lubię czasem trochę coś podłubać na biurku. I choć były momenty, że było ciężej, dawałem radę.
Święty nie byłem, zdarzało mi się sięgnąć po analoga jak ktoś przy piwie częstował, czy wysępić jak ktoś mi wyjątkowo ciśnienie podniósł... Jednak tak jak kiedyś mi fajki pachniały, tak przy e-p szybko zaczęły śmierdzieć, powodować niesmak... I choć dawałem się skusić, to po wypaleniu musiałem szybko "przepalać" elektronikiem. Analogi zrobiły się be.
Przełomem dla mnie było "odkrycie sznurka" i CE2, które nawet teraz czasem "popalam" i dają mi sporo frajdy, bo "są na prawdę smaczne".
Następny "krok milowy" To LavaTube z regulacją napięcia i jeszcze przyjemniejsze wapowanie.
I tak moja przygoda z elektronikiem trwa do dziś, analogi już nie kuszą, wręcz odrzucają swoim smrodem, ja się dziwię sam sobie, jak mi to mogło kiedyś smakować...
Bez e-p skutki uboczne wcześniej czy później stawały się tak męczące, że wracałem do nałogu, przy e-p nawet jak coś było, było to tak nieznaczne, że teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że działań ubocznych nawet żadnych nie było, a ja bezstresowo i z dużą przyjemnością zmieniłem analogi na elektronika "ot tak".
A teraz, gdy oscyluję z mocami od zera do max 3mg, coraz częściej myślę, że nadejdzie taki czas, że i elektronik mi się znudzi (czar nowości minął już dawno), a ja będę wolny. Bezstresowo
