COP7 (New Delhi) - a po ... nam media?
Post:09 lis 2016, 03:02
180 delegacji zgodnie przegłosowało wniosek o wykopanie mediów z COP7. Tym samym decyzje o tym jak będzie wyglądała polityka antytytoniowa - uderzająca również w EIN - będą zapadały za zamkniętymi drzwiami bez udziału mediów. Pomijając już fakt tego jak wygląda polska delegacja (https://starychemik.wordpress.com/2016/ ... e-na-cop7/), należy przypomnieć, że WHO nie jest tworem który zarabia pieniądze, cała konferencja jak i wyjazdy poszczególnych delegacji sfinansowane są przez Nas, podatników. Którzy utracili tą decyzją możliwość śledzenia konferencji. Możemy więc z góry założyć, że o tym co ustalono dowiemy się jak przystało na "demokratyczny kraj w XXI wieku" z dziennika ustaw. Z oficjalnego profilu FCTC komentarze na ten temat znikają szybciej niż swego czasu z profilu min. Radziwiłła (a-tymczasem-na-profilu-ministra-zdrowia-t112540.html). Warto tutaj wspomnieć, że działanie FCTC kosztuje rocznie jakieś 13 milionów dolarów. A sama konferencja jest finansowana z 'datków', poprzednim razem wywaliliśmy (Polska) na tą zabawę 100 tysięcy zielonych + koszt delegacji który niski nie jest. Tak, wszystko z naszych podatków.
Źródło: http://www.therebel.media/journalists_b ... conference
Mała edycja:
Amerykański dziennikarz (Drew Johnson z The Daily Caller) jedyny, który postanowił nie opuszczać spotkania na znak protestu przeciwko cenzurowaniu spotkania realizowanego za publiczne pieniądze, został siłą z niego wyrzucony, a jego legitymacja prasowa została odebrana przez faceta nie potrafiącego się nawet przedstawić (oznacza to, że nie będzie mógł uczestniczyć nie tylko w spotkaniach w ramach COP7 ale również w późniejszych konferencjach prasowych - ot taki pstryczek w nos za stawianie się). Kanadyjska reporterka próbująca dowiedzieć się od "pana" jaki był powód wykopania dziennikarza została uznana za bawiące się mikrofonem dziecko, a następnie odepchnięta gdy próbowała nagrywać rozmowę pomiędzy stronami. Ciekawym jest, że ograniczenie dostępności spotkania dla prasy nie spotyka się praktycznie z żadnym odzewem ze strony mediów. Ja rozumiem, że fajnie mieć 5 dni wakacji na koszt redakcji (w końcu nie trzeba siedzieć na długich, nudnych spotkaniach - można za to w tym czasie pozwiedzać) ale cholera jasna dość istotna konferencja ONZ która staje się nagle spotkaniem za zamkniętymi drzwiami powinna doczekać choć komentarza w podobno wolnych mediach.
Nieco wcześniej Lorenzo Montanari (Forbes) zgłaszał zastrzeżenia do COP6 która odbyła się w Moskwie przypominając, że i tam (również) nagle zamknięto całe "spotkanie" które miało być publicznie otwartą debatą. Przeszło to oczywiście bez echa.
Źródło: http://www.therebel.media/journalists_b ... conference
Mała edycja:
Amerykański dziennikarz (Drew Johnson z The Daily Caller) jedyny, który postanowił nie opuszczać spotkania na znak protestu przeciwko cenzurowaniu spotkania realizowanego za publiczne pieniądze, został siłą z niego wyrzucony, a jego legitymacja prasowa została odebrana przez faceta nie potrafiącego się nawet przedstawić (oznacza to, że nie będzie mógł uczestniczyć nie tylko w spotkaniach w ramach COP7 ale również w późniejszych konferencjach prasowych - ot taki pstryczek w nos za stawianie się). Kanadyjska reporterka próbująca dowiedzieć się od "pana" jaki był powód wykopania dziennikarza została uznana za bawiące się mikrofonem dziecko, a następnie odepchnięta gdy próbowała nagrywać rozmowę pomiędzy stronami. Ciekawym jest, że ograniczenie dostępności spotkania dla prasy nie spotyka się praktycznie z żadnym odzewem ze strony mediów. Ja rozumiem, że fajnie mieć 5 dni wakacji na koszt redakcji (w końcu nie trzeba siedzieć na długich, nudnych spotkaniach - można za to w tym czasie pozwiedzać) ale cholera jasna dość istotna konferencja ONZ która staje się nagle spotkaniem za zamkniętymi drzwiami powinna doczekać choć komentarza w podobno wolnych mediach.
Nieco wcześniej Lorenzo Montanari (Forbes) zgłaszał zastrzeżenia do COP6 która odbyła się w Moskwie przypominając, że i tam (również) nagle zamknięto całe "spotkanie" które miało być publicznie otwartą debatą. Przeszło to oczywiście bez echa.