Dżansjo pisze:TPA ma swoje hity a również ma swoje kity
Święta prawda
Pamiętam Strawberries and Cream, który smakował jak świeżo zwymiotowana, mocno przeterminowana, kwaśna śmietana. Albo Mary Jane - świeżo zmielone łodygi pomidora. Z drugiej strony pamiętam też Peanut butter, który smakował tak autentycznie dobrze, że po kilku zaciągnięciach powodował u mnie ślinotok i burczenie w brzuchu - w dodatku była to wersja DX, a ponoć stara wersja była jeszcze lepsza.
Każdy ma inny gust i odbiera inaczej te "pure" smaki - np. widziałem wiele negatywnych opinii nt. Dragonfruit, a IMO jego naturalność bez cukierkowości jest świetna. To co u niektórych kończy w kominku zapachowym lub w zlewie, u innych jest fundamentem używanych na co dzień samogonów. Coconut candy jest IMO bardzo dobry (nadzienie batona Bounty
)
jeśli ktoś lubi słodycze o smaku kokosowym, choć nawet wtedy wymaga przerywników (słodycz w końcu zaczyna mulić). Earl grey rzeczywiście nie jest
stricte herbatą, ale mocno się z nią kojarzy, IMO jest bardzo smaczny, a faktem jest, że dla bardzo wielu chmurzących to "herbata" nr 1 lub 2. No, ale nie od dziś wiadomo, że aromaty to niewątpliwie najbardziej subiektywnie oceniany element wapowania
Dla niektórych cenione klasyki będą syfem, a sukraloza solo będzie przepyszna
A jeśli chodzi o dawkowanie - rzeczywiście widełki potrafią być bardzo duże. Większość aromatów TPA, które używałem były wydajne, a nawet bardzo wydajne (np. Huckleberry wyraźnie odczuwalny już przy 0,4-0,5%), lecz niektóre były pod tym względem tragiczne i wyraźnie było je czuć od 14-15% wzwyż. Muszę zaznaczyć, że nie lubię intensywnego smaku chmurki (wystarcza mi wyraźny) i przeważnie trzymam się blisko dolnego zęba widełek, gdyż jest on dla mnie w pełni wystarczający.