- 30 lip 2009, 22:50
#29957
Moja historia jest długa, dlatego przedstawię ją krótko.
Początek palenia - 12 rok życia. Do 17 rż. paliłem ok. 10 dziennie (sporty, mazury). W okolicach matury wzrosło do 20 sztuk (trzykrotnie zatrucie nikotyną, ale dzielnie zniosłem). Byłem wtedy zawodnikiem KS Okęcie, biegałem na długie dystanse (3 km) i miałem niezłe wyniki. Studia (18-14 rż.) - spadło do 15 dziennie. Po studiach nauczyłem się palić więcej, ok. 30 dziennie (niesamowite stresy!). W 40 rż. co najmniej 40 dziennie. Potem często do 60 dziennie, i tak do chwili przejścia na e-papierosy. Nie palę już ponad dwa miesiące i nie muszę palić. Elektroniki załatwiają wszystkie moje potrzeby związane z nałogiem. Wg moich obliczeń w ciągu doby wchłaniam nikotynę w ilości odpowiadającej średnio 8 analogom LM light, ale produkuję dużo niezbędnej ciepłej mgły.
Palenie rzucałem tyle razy, że nie potrafię podać liczby. Guma z nikotyną, potem plastry powodowały jeszcze większe uzależnienie. Żułem coraz więcej, aż stało się to niebezpieczne. Potem oblepiałem się i mimo to paliłem ok. 20 sztuk dziennie. Przyjmowałem dawki prawie śmiertelne. Niestety zatruć nie miałem, organizm się nie bronił. Po cytyzynie (tabex) nie paliłem, ale były bardzo ciężkie objawy uboczne (zawroty głowy, zaburzenia widzenia, nudności, skoki ciśnienia, bóle mięśni) i brakowało mi dymu (!), ta męczarnia trwała tydzień.
Na stypendium w USA (lata 80.) zbudowałem przenośne urządzenie do palenia (obowiązywał bezwzględny zakaz). Wentylator w sraczyku, do niego wtykana rura z przystosowanego worka Ambu (przyrząd służący do sztucznego oddychania). W samym worku wyjąłem zastawkę, a do dziurki po niej wkładałem tlącego się papierosa, prócz tego wyciąłem dziurę na wydech, dokładnie przylegającą do ust. W zasadzie działało, ale się wydało. Dym ulatywał na dwór bez śladu, tylko że ktoś mnie podejrzał i - jak to w Ameryce - natychmiast doniósł profesorowi. Okazało się jednak, że nie jestem jedyny i się upiekło. W głosowaniu: jedenaście do dziesięciu na moją korzyść. Strasznie z tego powodu cierpiałem moralnie, bo naraziłem na szwank dobre imię ludowej ojczyzny. Przetrwałem w ten sposób, że wychodziłem do biblioteki, czyli na parking, kładłem się na tylnym siedzeniu auta i napalałem się do syta, po czym płukałem jamę ustną cudownym płynem "Listerine", a ubranie spryskiwałem dezodorantem "Suave". Po powrocie dostałem zakaz wyjazdu za granicę, ale za co innego. W Polsce był luz, można było palić wszędzie (z wyjątkiem kina, teatru, szkoły i szpitala).
Przeważają eGo, są i inne, czasem odgrzebane dość wiekowe albo z rzadka nowe na próbę.
Liquidy: własne na bazie gliceryny (30%) i glikolu + smaki Inawery. Stężenia 0-16 mg/ml.